piątek, 1 stycznia 2016

Jedna z mieszkanek naszego Archipelagu mówiła mi kiedyś, że nie interesują ją już zdrowe dzieci. Są nudne. Zwyczajne.
Mam tak samo.
Mogę pracować z cudzymi, zwykłymi dziećmi bez smutku, bo są zwykłe. Zwykłe dzieci mnie nie poruszają. Widzę je, rozumiem, służę, uśmiecham się do nich, rozmawiam z nimi, ale nie chwytają mnie za serce. Zupełnie inaczej jest, gdy zobaczę dziecko z zespołem Downa. Wtedy węgielek rozżarza się jak za gwałtownym dmuchnięciem. Rozpala się, oświetla, a po sercu i głowie rozchodzi się delikatne, rozchichotane ciepełko. Przyglądam się wtedy, podpatruję i jestem zaciekawiona.
Rozmawiałam ostatnio z pewną nauczycielką, która rezygnuje z pracy z dziećmi. Po śmierci dorosłego już syna, nie jest w stanie znieść tego, że cudze dzieci żyją, a jej dziecko nie. Od śmierci jej syna upłynął rok, może więcej. Znam to uczucie, bo też nie mogłam patrzeć na wózki pełne zdrowych maluchów. Trwało to trochę. Trwało to długo.
Teraz już jestem wolna. No, prawie.
Może kolejnym etapem będzie radość ze zdrowia cudzych dzieci?
Może...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz