czwartek, 28 listopada 2013

Mam maleńkie buciki. Białe, dziewczęce, do chrztu. Nie będą mi już potrzebne, ale nie potrafię się ich pozbyć. Czasem łapę się na myśleniu o ciąży, jak o pieczeniu ciasta. Przyjemna sprawa. Trochę pracochłonna, trochę niewygodna i absorbująca, trochę sprzątania, ale generalnie to ciekawe jak wyjdzie. Może gdyby nie to myślenie, nie byłoby dzieci? Na szczęście już wiem, że cukiernik z rodzicem ma niewiele wspólnego. Zamykam tę część życia. Nie będę już rodzić. Ten etap już za mną. Przy okazji tak wiele mam do pozbierania: zazdrość, rozczarowanie, zazdrość, zazdrość. O, znowu zazdrość. Zbieram i zbieram, a one wszystkie wciąż rodzą i rodzą te zdrowe dzieci. Niby z każdym kolejnym jest łatwiej, ale o milimetr co najwyżej. Córuś, jeśli gdzieś tam jesteś... Zupełnie jak w bajce o Roszpunce. Ukradła mi Ciebie jakaś wiecznie młoda wiedźma. I nie ma Ciebie wcale. Mogę lampion zapalić. Może do Ciebie doleci...

środa, 27 listopada 2013

Drogi...

... Adresacie. Piszę ten list z mojej Wyspy, na której jestem wbrew swojej woli. Nie jest mi tutaj najgorzej. Czasem nawet jest mi dobrze. Pomyślałam sobie jednak... Czy nie chciałoby Ci się mnie odwiedzić? Porozmawialibyśmy o tym, jakie masz wyobrażenia o Wyspie, dlaczego się jej boisz, dlaczego sądzisz że trafia się na nią za karę. Wiesz, mam informację z Wyspy położonej nieopodal. Tamten wulkan niesie zniszczenie. Obudził się. Białaczka, zapalenie płuc, pogranicze sepsy. Czasem się boję, że mój wulkan też zacznie erupcję. Posadziłam już kwiaty, może latem pojawią się pierwsze porzeczki na młodych krzewach, a przecież w każdym momencie mogę to wszystko stracić. Zaczynanie od początku jest takie trudne. Opłakiwanie straty jest tak bolesne. Wkładam ten list do butelki i rzucam do morza. Może ją znajdziesz. Może spróbujesz mnie odwiedzić? Bo, wiesz, jest szansa, że wulkan będzie spał. Naprawdę.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Dzisiaj nad Wyspą niebo jest bezchmurne. Moje dziecko dobrze sypia, pięknie je, rośnie, rozwija się, całuje, pęka ze śmiechu. Dzisiaj mam pokusę, by pomyśleć, że to Wyspa wyjątkowa, że może pod trawą nie drzemie wulkan, tylko zdrowa, żyzna ziemia. Kiedy się urodziło i patrzyłam na nie, wiedziałam, że jest chore. Czekałam na wyniki badań, ale wiedziałam, że nie ma wątpliwości. Pomimo to, czasem wyciągałam ze sreberka mały batonik z nadziejowym nadzieniem i w tajemnicy go pogryzałam. W kąciku. To były chwile złudzenia. Pewnie były potrzebne. Kiedy zobaczyłam wyniki badania, czarno na białym, wyrzuciłam batonik. Przygotowałam się na gorycz. Okazuje się jednak, że jest słodziej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Rozwija się. Rozwija się!! Więc znowu odczuwam pokusę, by odwinąć sreberko. Staram się nie być naiwna. To jak chodzenie po sznurkowym moście, bez drżenia kolan. Same drżą.

środa, 6 listopada 2013

Co mam zrobić...

...z tym Bogiem? Od czasu, gdy wysłał mnie na Wyspę, jakoś się między nami nie układa. Nie proszę go o nic. Kiedyś, stojąc w korku, myślałam do niego, żeby mnie puścił, żeby pozwolił zdążyć. Dzieliłam się każdą najmniejszą radością i każdym niepokojem. Dziękowałam za duperele. Teraz nie gadam z nim. Spotykamy się w święta. Uczestniczę w tych spotkaniach raczej nieobecna duchem. Jestem jednak tak cholernie ciekawa, o co w tym chodzi! Tak bardzo bym chciała wiedzieć dlaczego! Kiedy Wyspiarz się urodził i usłyszałam diagnozę - poczułam tak ogromną ulgę! Że już wiem, że już koniec tego przejmującego niepokoju. Rozwiązały się wnętrzności zwinięte niepewnością w supeł. Oczywiście potem zaczęło się dryfowanie, ale pierwsze chwile były muśnięte tą kryształową ciszą ulgi. Wiatr ustał na moment. Stop. Teraz też tak czekam na ulgę. Czekam, aż po śmierci spotkam Chrystusa, a on oprócz tego, że mnie opieprzy, to pokaże mi Prawdę i Cel i Sens i Bógwieco... Pewnie potem będzie dryf, ale przez chwilę zaznam Ulgi Doskonałej. Właśnie tego oczekuję za białymi drzwiami na końcu oceanu. Jakże to diagnostyczne: oczekuję zrozumienia zamiast miłości. Jestem mózgiem bez serca.

wtorek, 5 listopada 2013

Lato było...

...w tym roku piękne. Trzy tygodnie na plaży. Chłonęliśmy słońce, a wiatr rozwiewał nam włosy. Smakowałam każdą chwilę. Miałam wrażenie, że to ostatnie lato. Jesień w tym roku jest piękna. Dawno nie widziałam tylu kolorowych liści, dawno nie było tak ciepło w listopadzie. Znów mam wrażenie, że to ostatnia jesień. Jeśli to nie jest jakieś przeczucie, to może jest to zdolność dostrzegania czegoś więcej? Może tak się żyje dniem dzisiejszym? Fajnie jest żyć tak, że możnaby umrzeć już teraz. Fajnie jest czynić codzienność taką, że nic by się nie chciało poprawiać. Tylko postawić kropkę na końcu zdania.

sobota, 2 listopada 2013

Pewnego dnia...

...musiałam zbierać manatki i skakać przez burtę. Moja podróż zmieniła kierunek. Zapakowałam to, co najpotrzebniejsze i chlup. Leciałam długo, łudząc się, że to tylko sen. Kiedy chlupnęłam, usłyszałam jeszcze jedno, małe, delikatne "chlup". To było ono. Wzięłam je na ręce, przecież nie mogłam go zostawić w tej zimnej wodzie. Wdrapałam się na tratwę i zaczęliśmy podróż na Wyspę. Prąd niósł nas tam, a ja zaciekle wiosłowałam w przeciwnym kierunku. Kiedy dłonie odmawiały posłuszeństwa, zamykałam oczy i zasypiałam. Po przebudzeniu znów chwytałam wiosła. A ono czekało. Nie płakało, nie chorowało, nie marudziło. Czekało. Dryfowaliśmy wokół Wyspy ponad półtora roku. Zrozumiałam wtedy, że z prądem nie wygram. Odłożyłam wiosła. Są w życiu sytuacje, w których nasza zgoda nie ma znaczenia. Prąd to prąd. Przypływ, odpływ, genetyka. Jestem na Wyspie, ale nigdy jej nie pokocham. Mieszkam tu, ale co rano otwieram oczy pod znienawidzonym sufitem. To nie jest mój dom, to nie moje naczynia, to nie moja pościel. Muszę tu być, bo prąd. Ciągle mam nadzieję, że dojrzę statek na horyzoncie. Czy będzie to statek cudu, farmakologii czy śmierci - nie wiem. Staram się tylko nie pokochać tej Wyspy, żeby nie cierpieć gdy uda się odpłynąć. Na końcu oceanu muszą być te białe drzwi, za którymi jest prawdziwe życie.