środa, 6 listopada 2013

Co mam zrobić...

...z tym Bogiem? Od czasu, gdy wysłał mnie na Wyspę, jakoś się między nami nie układa. Nie proszę go o nic. Kiedyś, stojąc w korku, myślałam do niego, żeby mnie puścił, żeby pozwolił zdążyć. Dzieliłam się każdą najmniejszą radością i każdym niepokojem. Dziękowałam za duperele. Teraz nie gadam z nim. Spotykamy się w święta. Uczestniczę w tych spotkaniach raczej nieobecna duchem. Jestem jednak tak cholernie ciekawa, o co w tym chodzi! Tak bardzo bym chciała wiedzieć dlaczego! Kiedy Wyspiarz się urodził i usłyszałam diagnozę - poczułam tak ogromną ulgę! Że już wiem, że już koniec tego przejmującego niepokoju. Rozwiązały się wnętrzności zwinięte niepewnością w supeł. Oczywiście potem zaczęło się dryfowanie, ale pierwsze chwile były muśnięte tą kryształową ciszą ulgi. Wiatr ustał na moment. Stop. Teraz też tak czekam na ulgę. Czekam, aż po śmierci spotkam Chrystusa, a on oprócz tego, że mnie opieprzy, to pokaże mi Prawdę i Cel i Sens i Bógwieco... Pewnie potem będzie dryf, ale przez chwilę zaznam Ulgi Doskonałej. Właśnie tego oczekuję za białymi drzwiami na końcu oceanu. Jakże to diagnostyczne: oczekuję zrozumienia zamiast miłości. Jestem mózgiem bez serca.

1 komentarz:

  1. Obserwowałam kiedyś biedronki na dwóch kwiatkach na balkonie. Siedziały na tym, na którym mszyc już nie było, za to na tym drugim roiło się od mszyc. Chciałam je poprzenosić na ten "kwiat obfitości", ale one nie chciały i odlatywały.
    Pomyślałam wtedy o Bogu, który widzi to czego my - biedronki - nie jesteśmy w stanie zobaczyć...On też stara nam się pokazać pełnię- jakiś" Kwiat obfitości", tylko, że my najczęściej chcemy czegoś innego i odlatujemy!!!

    OdpowiedzUsuń