czwartek, 28 listopada 2013

Mam maleńkie buciki. Białe, dziewczęce, do chrztu. Nie będą mi już potrzebne, ale nie potrafię się ich pozbyć. Czasem łapę się na myśleniu o ciąży, jak o pieczeniu ciasta. Przyjemna sprawa. Trochę pracochłonna, trochę niewygodna i absorbująca, trochę sprzątania, ale generalnie to ciekawe jak wyjdzie. Może gdyby nie to myślenie, nie byłoby dzieci? Na szczęście już wiem, że cukiernik z rodzicem ma niewiele wspólnego. Zamykam tę część życia. Nie będę już rodzić. Ten etap już za mną. Przy okazji tak wiele mam do pozbierania: zazdrość, rozczarowanie, zazdrość, zazdrość. O, znowu zazdrość. Zbieram i zbieram, a one wszystkie wciąż rodzą i rodzą te zdrowe dzieci. Niby z każdym kolejnym jest łatwiej, ale o milimetr co najwyżej. Córuś, jeśli gdzieś tam jesteś... Zupełnie jak w bajce o Roszpunce. Ukradła mi Ciebie jakaś wiecznie młoda wiedźma. I nie ma Ciebie wcale. Mogę lampion zapalić. Może do Ciebie doleci...

3 komentarze:

  1. Może i do mojej niespełnionej córeczki doleci ten lampion? Rozumiem cię. O, jak bardzo cię rozumiem!

    OdpowiedzUsuń
  2. A może warto walczyć o swoje marzenie, może jeszcze nie wszystko stracone? Zastanów się dobrze, jeszcze nie jest za późno.

    B.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wysyłałam lampiony do synka. Miałam dwie pary białych bucików dziewczęcych, do chrztu. Chłopięcych nie było w rozmiarze na 3 godzinnego smyka. Podróżuję z nim już ponad 10 lat. Jak do tej pory nasz wulkan jest nieczynny. Jak do tej pory

    OdpowiedzUsuń