Pewien znajomy psycholog, na wieść o tym, że urodziło mi się niepełnosprawne dziecko pomyślał, że teraz będę miała już ostateczny argument za tym, że nic mi się nie udaje.
Mądry psycholog.
Należę do tej grupy osób, które sprawy związane ze szczęściem, mają raczej nieudane. Tam gdzie potrzeba dobrej passy, tam mamy raczej kiszkę.
Odkurzałam sobie dzisiaj, po bożemu, jak każda dobra gospodyni domowa (i jak kiepska też - bo ja raczej kiepska jestem) i myślałam o szczęściu w perspektywie religijnej. Pomyślałam o tych wszystkich dzieciach, wychylających się przez okno i cudem unikających wypadnięcia, o samochodach, które nie chciały odpalić, i dzięki temu, na miejsce kraksy, dojeżdżało się minutę po niej... W takich sytuacjach ludzie mówią o opatrzności, tudzież o aniołach stróżach.
Mam czy nie mam?
Może nie mam?
Czy to można sprawdzić?
Czy można złożyć podanie o dodanie jeszcze jednego?
Gdyby ktoś coś wiedział - dajcie cynk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz