środa, 29 stycznia 2014
Poczułam, że nie wytrzymam dłużej. Że muszę iść do pracy. Muszę wyrwać się z domu, bo zaczynam siać zniszczenie. Chaos z mojego wnętrza zaczął bezcześcić wszystko i wszystkich dokoła. Jechałam autem i powiedziałam, do Boga, że proszę go o cud. O wymarzoną pracę. To było kilka dni temu. Dziś dowiedziałam się, że za kilka dni zaczynam. Kilka miesięcy w wymarzonym miejscu. Też mi cud, ktoś by powiedział. Zbieg okoliczności.
Takie zbiegi okoliczności, to ja rozumiem.
Obym nie dała plamy.
wtorek, 28 stycznia 2014
Spotkałam się dziś z pewnym księdzem. Z ojcem, dokładniej. Z pewnym ojcem, którego znałam tylko z rekolekcji oglądanych w internecie. Powiedział jedną rzecz, która nie pasuje do tekstów, którymi raczą się nawzajem niektórzy rodzice dzieci niepełnosprawnych. Chodzi mi o te teksty, które mówią, że "Bóg tak chciał", "to łaska" tudzież że "Pan Bóg wybrał Was na rodziców tego dziecka". Teksty te działają na mnie jak płachta na byka. No i wspomniany ojciec powiedział mi, że nie tylko ja cierpię z powodu choroby mojego dziecka - Bóg też cierpi. Bo nie chciał dla nikogo z nas choroby. I jakoś mi ulżyło. Okazało się, że miałam rację. Nie pasowało mi coś w tym obrazku, na którym ja płaczę, a Bóg patrzy z radością na moje dziecko i nie rozumie o co mi chodzi, bo przecież ono takie super jest. No, niestety nie jest super. To znaczy jest super, ale jest też szczególnie "pęknięte". A ani ja, ani tym bardziej kochający Bóg, nie chcemy krzywdy mojego dziecka. Bóg nie stworzył zespołu Downa. Zespół Downa jest konsekwencją tego, jaki pożytek zrobiliśmy z wolnej woli. Zespół Downa nie jest dobry. Jest jednym z wielu bolesnych wydarzeń, jakie mogą nas spotkać w życiu.
Kamień z serca. Zwracam honor, Panie Boże.
poniedziałek, 27 stycznia 2014
Minęły dwa lata.
Nie jestem jeszcze na tyle silna, by dokładnie wspominać to, co działo się dwa lata temu. Najpierw niepokój związany ze stanem dziecka, potem konieczność udania się do szpitala, rozstanie ze starszym dzieciakiem, cięcie, zespół Downa, stosunek personelu do mnie (przykrej niespodzianki, której nikt nie chce na swoim oddziale), powrót do domu, łzy, trauma starszego dziecka spowodowana rozstaniem i stanem w jakim wróciłam, godziny wpatrywania się w zespół Downa, zawinięty w becik.
A ono sobie zwyczajnie rosło w brzuchu, machało nogami, spało, ssało kciuk, a potem je wyciągnięto z brzucha i zostawiono na pastwę niekochającej matki. Tak to pewnie wyglądało z jego perspektywy.
Niestety na początku nie było dla mnie dzieckiem. Było synonimem nieszczęścia, końca, porażki.
Dziś, kiedy śmieje się do mnie, zakłada czapkę, szaleje w kapieli, tańczy... Jest dzieckiem. Jak dobrze, że mi nie uwierzyło na samym początku naszej znajomności.
czwartek, 9 stycznia 2014
Marzę sobie, że dziecko moje będzie pracować. Mam upatrzone miejsce. Buduje się nieopodal hospicjum. Znam instytucję, która je buduje. Liczę na znajomości. Marzę o widoku korytarza, z pięknie umytą podłogą, a na końcu trasy mopa - moja latorośl, na swoich krótkich nóżkach, ze swoim szerokim uśmiechem. Widzę, jak w skupieniu niesie herbatę dla pacjenta (wystawiając język w wielkim staraniu), jak podlewa kwiaty, jak poprawia obrazek, który krzywo wisi...
Ono potrafi tak przytulić, tak spojrzeć w oczy, że żaden iloraz inteligencji tego nie prześcignie. To byłby doskonały prezent na drogę, taki uścisk, taki uśmiech.
Toksyczna mamuśka już planuje Ci życie, kruszynko...
środa, 8 stycznia 2014
Kiedy byłam dzieckiem, rodzice potrafili być jak mur za plecami. Niezłomni. Choć niedoskonali, to nadzwyczaj wystarczająco silni i pomocni. Teraz to ja martwię się o nich. Wiem ile łez, nocy i lęków przesączyło się przez ich życie, wraz z narodzinami mojego dziecka.
Gdy wróciłam z nim do domu po jego spektakularnych narodzinach, czytałam codziennie tę samą bajkę starszemu dziecku. Baśń o szklanej górze, Ewy Szelburg Zarembiny. Czytałam: "Szczęśliwi ludzie w fabrykach i ci na roli. Szczęśliwy dzieciak, co z kundlem głośno swawoli. Szczęśliwe wróble na dachach i kot pod bramą. Czemu mnie tam nie ma z nimi, tatusiu, mamo?". To słowa księżniczki, uwięzionej na szklanej górze. Wyłam przy tym fragmencie jak mops. Teraz też mam łzy w oczach.
Tatusiu, mamo, nie mogliście mnie ustrzec przed tym, co się stało. Nie mogliście mnie z tego uratować. To musi być dla Was bardzo ciężkie doświadczenie. Mnie jest źle ze świadomością, że cierpicie z mojego powodu. Wam jest źle, że jesteście bezradni. Strach pomyśleć, co by było, gdyby ta kropla smutku spadła na jedną, samotną osobę. Nasz kropla rozlała się po nas, ale otrząsamy się. Jeden, samotny człowiek, może utonąć.
piątek, 3 stycznia 2014
Urodziło się kolejne zdrowe dziecko, kolejne dwa rosną w brzuchach.
A ja wyję i wyliczam wszystkie dobre uczynki z czasu ciąży. Że planowałam, że nie piłam, nie paliłam, dbałam o siebie, chodziłam do lekarza, planowałam poród jak najlepszy dla dziecka, modliłam się nawet.
Trudno jest pojąć, że na nic nie można zasłużyć. Bardzo trudno. Cholernie. I odwołania nie ma gdzie wysłać.
Kiedy to przestanie boleć?
Na loteriach odpustowych nigdy niczego nie wylosowałam, więc można uznać, że to dla mnie raczej norma.
Lizak na pocieszenie.
Jakoś nie pociesza.
Dzien dobry, zły dniu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)