poniedziałek, 16 grudnia 2013
Jestem coraz bardziej wolna. Coraz mniej obchodzą mnie cudze opinie. Coraz mniej przejmuje się tym, że ktoś krzywo spojrzał. Czasem nawet chętnie podstawiłabym siebie i dziecko bliżej, pod oczka. Wrodzona przekora.
Półtora roku temu, koleżanka, której dziecko żyje z okiełznanym nowotworem w pniu mózgu, powiedziała, że nie chciałaby cofnąć czasu. Powiedziała, że to wszystko co przeszli, przez dwa lata na onkologii, ukształtowało ich, i nie chciałaby być pozbawiona owoców tego szlifu. Nie rozumiałam. Mówiła do mnie w obcym języku. Dziś już rozumiem. To pokrętne i niejednoznaczne, bo z jednej strony chciałabym zdrowia dla mojego dziecka, ale z drugiej strony nie chciałabym już beztroski dla mnie. Że też koszty muszą być tak wielkie...
Życie na Wyspie, to jak bycie trzeźwym we wstawionym towarzystwie. Oni bawią się świetnie, a ja widzę, jak się zataczają.
Są wyspy choroby, wyspy biedy, wyspy rasy, wrażliwości, dobroci, uczciwości, sieroctwa, bezrobocia, krzywdy... Wiele archipelagów, które otwierają oczy. Kiedy trafiasz na Wyspę, marzysz tylko o tym, by wrócić na stały ląd. Kiedy Ci się uda wrócić, patrzysz już inaczej na ocean. Już wiesz, że świat nie kończy się na bojach strzeżonego kąpieliska.
Czy ja kiedyś wrócę na suchy ląd? Co jeszcze czai się w zaroślach?
Nie wiem. Wiem, że idą święta. Jeśli dożyję - ulepię najlepsze pierogi pod słońcem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz